Tak rozwijała się polska branża paliw i energii. „Urynkowienie było szokiem”

Tak rozwijała się polska branża paliw i energii. „Urynkowienie było szokiem”

Dodano: 
Stacja paliw
Stacja paliw Źródło: Janusz Borkowski (Auto WPROST.pl)
Tym co odróżnia polski sektor paliwowy od zagranicznego – przynajmniej na poziomie sprzedaży detalicznej – jest wyraźna dominacja polskiej marki nad zagraniczną konkurencją. BP i Shell, które rozdają karty w innych krajach, u nas musiały uznać pierwszeństwo Orlenu. Ciekawe procesy zachodzą w branży energetycznej, która musi dostosować się do zmieniających się wymogów ekologicznych i gospodarczych. Wymaga to ogromnych środków i działań politycznych, więc zadanie jest trudne.

Opowieść o rozwoju polskiej branży paliwowej można by zacząć jeszcze w XIX wieku. W latach 1852-1853 dwaj aptekarze – Jan Zeh i Ignacy Łukasiewicz – badali płyn powstający w czasie zagęszczania oleju skalnego. Zwieńczeniem tych prac było zabłyśnięcie pierwszej lampy naftowej 31 lipca 1853 roku w szpitalu we Lwowie. Tę datę uważa się za początek światowego przemysłu naftowego.

Droga benzyna w przedwojennej Polsce utrudniała rozwój branży motoryzacyjnej

Przenieśmy się jednak do lat 20. XX wieku. Samochód nie był wtedy żadną technologiczną nowinką: 17,5 mln automobili jeździło wtedy po drogach Stanów Zjednoczonych. Polskie statystyki przedstawiały się pod tym kątem nader skromnie. W 1926 roku zarejestrowanych było u nas 11 807 samochodów (wliczając taksówki i autobusy). 11 lat później było ich niecałe 22 000. Statystycznie w roku 1938 na 10 000 mieszkańców Polski przypadało tylko 10 samochodów, podczas gdy w USA – aż 2300 aut. Znacząco odbiegaliśmy też od standardów niemieckich czy francuskich.

W chwili wybuchu II wojny światowej zarejestrowanych było w Polsce niecałe 32 tys. aut. 23 proc. pojazdów było zarejestrowanych w Warszawie.

Jednym z powodów małej popularności samochodów były wysokie koszty paliwa. Magazyn „ATS Auto i Technika Samochodowa” w numerze z grudnia 1936 r. informował, że cena benzyny wynosiła w Polsce 65 gr za litr, na co w 55 proc. składały się podatki. Ceny paliwa w Europie Zachodniej były o co najmniej 20 proc. niższe, a w Stanach Zjednoczonych benzyna kosztowała tylko 22 gr za litr!

Nieliczni kierowcy tankowali na „stacjach pomp”, czyli korzystali z pojedynczych pomp stojących gdzieś w centrach miast. Było ich tak niewiele, że każdy kierowca zabierał w podróż kanister z benzyną.

Jak paliwo, to CPN

Historia pomp urywa się z wybuchem wojny i wraca na chwilę przed jej zakończeniem. Jesienią 1944 roku powołano Polski Monopol Naftowy (wkrótce przemianowany na Państwowe Biuro Sprzedaży Produktów Naftowych). Jego zadaniem było zabezpieczenie istniejącej infrastruktury naftowej, którą na swoje potrzeby rozbudowali Niemcy. 3 grudnia 1945 roku Minister Przemysłu podpisał dekret powołujący państwowe przedsiębiorstwo Centrala Produktów Naftowych.

Po wojnie bardzo szybko zaczęła rosnąć sprzedaż paliw. W 1945 roku przeciętna stacja benzynowa sprzedawała 41 ton paliwa rocznie. Dziesięć lat później było to już 531 ton, a w 1980 roku ponad 2000 ton paliwa. W szczytowym momencie charakterystyczne pomarańczowe logo CPN widniało nad 1400 stacjami w Polsce, na które paliwo dostarczało 600 cystern.

Nie byłoby paliw na stacjach, gdyby 5 stycznia 1959 roku w Komitecie Ekonomicznym Rady Ministrów PRL nie zapadła decyzja o budowie Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych. Zlokalizowano je w Płocku na trasie rurociągu „Przyjaźń”, biegnącego z Zachodniej Syberii przez Polskę do Niemiec.

W 1999 roku pojawił się PKN Orlen

MZRiP stały się największą polską rafinerią o mocy przerobowej obliczanej na 6 mln ton ropy naftowej rocznie. Dla porównania: zsumowana moc przerobowa pozostałych pięciu rafinerii (w Niegłowicach koło Jasła, Jedliczach koło Krosna, Gliniku Mariampolskim koło Gorlic, Trzebini i Czechowicach-Dziedzicach) wynosiła wówczas ok. 1 mln ton rocznie.

Dzięki Mazowieckim Zakładom Rafineryjnym i Petrochemicznym rozwijający się przemysł i motoryzacja mogły zatem liczyć na stały dopływ krajowych paliw.

W 1999 roku po połączeniu Petrochemii Płock S.A. i Centrali Produktów Naftowych S.A. powstał Polski Koncern Naftowy Orlen SA. Nazwę wybrano spośród ponad 1000 propozycji. Słowo „Orlen” składa się z dwóch elementów: „orzeł” i „energia”. Po raz pierwszy wizerunek marki ORLEN został zaprezentowany w 2000 roku, przy okazji emisji drugiej transzy akcji koncernu na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie.

Dziś Orlen (w 2023 roku nastąpiła zmiana nazwy poprzez wykreślenie frazy „Polski Koncern Naftowy”) to koncern multienergetyczny, prowadzący działalność w kilku krajach Europy Środkowej. Dostarcza energię i paliwa dla ponad 100 mln ludzi w państwach europejskich, jego produkty są sprzedawane w więcej niż 100 krajach na sześciu kontynentach.

Orlen zdeklasował zachodnią konkurencję

Orlen kojarzy się ze stacjami paliw, ale działalność firmy obejmuje wydobycie ropy naftowej i gazu ziemnego, przetwórstwo i sprzedaż produktów naftowych, a także wytwarzanie i dystrybucję energii. Ostatnie lata to kilka bardzo głośnych fuzji: w sierpniu 2023 roku sfinalizowano połączenie z Grupą Lotos, a w 2022 – z PGNiG. W ten sposób powstała największa w Europie Środkowej grupa paliwowo-energetyczna, która pod względem przychodów jest wśród 150 firm na świecie.

Aktualnie sieć stacji Orlen liczy 3442 obiekty w siedmiu krajach Europy Środkowo-Wschodniej. W Polsce jest ich ponad 2 tys. Pod tym względem Orlen wyraźnie bije zagraniczną konkurencję, która nie prowadzi tak silnej ekspansji, jak na wielu innych rynkach Europy Zachodniej.

Jeszcze w 1995 roku największymi prywatnymi sieciami były Va-Po, Solo i Dexpol. Dziś nikt o nich nie pamięta, wpisały się za to w koloryt tamtych czasów. Większą rolę odegrały międzynarodowe koncerny, które pojawiły się w Polsce zaraz po zmianie ustrojowej. BP zaczęło działać w Polsce w grudniu 1991 roku. Oficjalne przedstawicielstwo koncernu na początku mieściło się w prywatnym mieszkaniu i zajmowało się dystrybucją olejów samochodowych i przemysłowych. Na sprzedaż detaliczną czas przyszedł później: pierwsza stacja benzynowa brytyjskiego koncernu zaczęła działać w Gliwicach dopiero w 1995 roku. Na tle ówczesnych stacji prezentowała się imponująco – 8 stanowisk tankowania, nowoczesna myjnia automatyczna, przestronny budynek ze sklepem i toaletami. BP był prekursorem obsługi flot firmowych: karty paliwowe zostały wprowadzone już w 1997 roku. Niewiele później ruszył program lojalnościowy.

Tak przedstawiał się ranking największych sieci stacji paliw w Polsce na koniec czerwca 2023 r.:

  • Orlen – 1920 stacji
  • BP – 578
  • MOL – 494
  • Shell – 457
  • Moya – 413
  • Circle K 400

Czytaj też:
Na tych stacjach paliw Polacy tankują najchętniej. Nieoczekiwany zwycięzca

Co jakiś czas wieszczy się masowy upadek stacji paliw

Łącznie sześciu największych operatorów dysponowało 4 266 stacjami, co stanowiło ok. 54 proc. wszystkich stacji paliw w Polsce. Pozostałe udziały w rynku należą do mniejszych sieci, często o znaczeniu regionalnym (np. Pieprzyk – 96, Slovnaft – 81, Huzar – 69 i Avia – 63) oraz najmniejszych przedsiębiorców, którzy zarządzają czasem jedną czy dwiema stacjami w danej gminie.

Co kilka lat branża bije na alarm, że stabilność stacji benzynowych jest zagrożona. Ostatnio takie ostrzeżenia pojawiły się w kontekście wprowadzenia zakazu sprzedaży na nich alkoholu. Biorąc pod uwagę, że pod koniec 2022 roku napoje alkoholowe stanowiły 47,6 proc. sprzedaży pozapaliwowej na polskich stacjach benzynowych (źródło: Nielsen IQ), rzeczywiście jest czego się obawiać. Trudny był dla branży przełom 2008 i 2009 roku: przez 15 miesięcy sieć stacji w naszym kraju skurczyła się w sumie o 150 obiektów, zaś tylko w I kwartale 2009 r. zamknięto 116 stacji benzynowych. Co ciekawe, największe starty ilościowe zanotowali krajowi potentaci – Orlen i Lotos. Najczęściej decyzje o zamknięciu dotyczyły stacji niedochodowych, niekorzystnie zlokalizowanych i niespełniających wymogów ochrony środowiska.

Rynek energii: dotowanie na potęgę

Gdy petrochemia dopiero się rozpędzała, pełną parą działały już elektrownie, które dostarczały prąd do domów, ale i do powstających po wojnie hut i cementowni.

W latach 1961-1970 zbudowano działające do dziś elektrownie Turów, Łagisza, Adamów, Konin, Łaziska i Pątnów. Do użytku oddano także elektrownie wodne, m.in. największą w Polsce elektrownię szczytowo-pompową Żarnowiec o mocy 600 MW. Ostatnimi akordami wielkich inwestycji było oddanie do użytku Elektrowni Połaniec (1600 MW) oraz zasilanej węglem brunatnym Elektrowni Bełchatów (4320 MW).

Mnogość wielkich zakładów nie spowodowała, że mieszkańcy miast i wsi mogli spokojnie założyć, że wieczorem włączą światło. Niedobory energii zdarzały się regularnie: winę ponosiło nieudolne planowanie. Co z tego, że elektrowni było wiele, skoro energochłonny przemysł potrzebował ogromnych ilości surowców, by w ogóle funkcjonować? Złe zarządzanie, odgórne planowanie, normy nie do wyrobienia – to wszystko skutkowało tym, że o ile huty czy cementownie dostawały zakontraktowane przydziały, bo miały pierwszeństwo, to do bloków mieszkalnych, a co dopiero na wieś, prąd nie zawsze docierał.

Urynkowienie energii było szokiem

Realizacji nie doczekała wielka inwestycja w Żarnowcu: pomimo trudności gospodarczych cechujących lata 80. XX wieku elektrownia atomowa powstałaby, gdyby nie strach wyzwolony przez katastrofę w Czarnobylu. Inwestycję porzucono i pomimo upływu lat nadal nie doczekaliśmy się tego rodzaju elektrowni – choć dyskusje na ten temat regularnie powracają, a niekiedy podejmowane są także kroki prawne i polityczne w tym kierunku.

Lata 90. wyraźnie unaoczniły, że energetyka, podobnie jak inne gałęzie przemysłu ciężkiego, była jednocześnie beneficjentem i ofiarą poprzedniego systemu. Z jednej strony korzystała z tego, że państwo wkładało w nią ogromne środki i nie pozwalało upaść nawet nierentownym elektrowniom, ale w rezultacie elektrownie „przespały” moment, w którym powinny rozpocząć modernizację. Gdy po zmianie ustrojowej zabrakło państwowej kroplówki, nie były w stanie poradzić sobie w warunkach rynkowych. Niewystarczająco rozbudowane sieci i ceny oderwane od realiów dyktowanych przez giełdy towarowe dowiodły, że są zwyczajnie zacofane. Pewnym pocieszeniem może być fakt, że na tle państw Europy Środkowej nie wypadaliśmy tak znowu najgorzej – za to doszlusowanie do poziomu zachodniego pochłonęło dużo czasu i pieniędzy.

Obrazuje to przykład podany przez CIRE. Poziom produkcji z końca lat 80. osiągnięto w roku 2000, co pokazuje skalę zapaści sprzed trzech dekad. Jednocześnie elektryczność zużywano znacznie efektywniej niż w czasach przed zmianami ustrojowymi, co pozwalało chronić niewystarczające i tak środki.

Przy Okrągłym Stole mówiono o odejściu od węgla

Dopiero w latach 90. można było głośno mówić o tym, o czym mieszkańcy miejscowości w promieniu wielu kilometrów od elektrowni wiedzieli od dawna: że żyją w sąsiedztwie truciciela. Może nie była to wiedza powszechna, niemniej biolodzy, chemicy i lekarze mieli świadomość, że z kominów wydobywają się szkodliwe substancje.

Problemem zajął się jeden z podzespołów negocjacyjnych podczas obrad Okrągłego Stołu. „Strona rządowo-koalicyjna uważa, że sytuacja ekologiczna Polski wymaga podjęcia w najbliższym czasie radykalnych zmian struktury gospodarczej kraju, w tym zmiany kierunku rozwoju energetyki” – zapisano w stenogramie.

Już wtedy padło zobowiązanie, którego nie udało się zrealizować do dzisiaj: „Podstawowym warunkiem niedopuszczenia w przyszłości do klęski ekologicznej jest natychmiastowe ograniczenie spalania węgla, zarówno jako źródła energii pierwotnej, jak i końcowej”.

Wielka komercjalizacja elektrowni i elektrociepłowni

PRL przyzwyczaił obywateli do niskich cen energii. Nie dało się ich utrzymać w gospodarce rynkowej. Serwis Wysokie Napięcie opisuje, że w 1989 roku za przeciętną pensję można było kupić niemal 10 MWh energii elektrycznej, dziś niespełna 5 MWh. Dzięki dotowaniu jej produkcji z budżetu pojęcie „efektywności energetycznej” w PRL właściwie nie istniało.

Sejm kontraktowy musiał pilnie może nawet nie rozwiązać narastający problem, bo wieloletnich zaniedbań nie da się naprawić w ciągu jednej kadencji, co przynajmniej wdrożyć mechanizmy urynkowienia cen. Państwowe dotychczas zakłady energetyczne skomercjalizowano. Elektrownie, gazownie i kopalnie miały działać na własny rachunek. Odbiorcy odczuli prawdziwy szok cenowy. Ceny energii, które zaczęły rosnąć z kwartału na kwartał, przyczyniły się do długiej listy problemów przedsiębiorstw, które w latach 90. padały jeden po drugim, skutkując zjawiskiem nieznanym od lat 40. – masowym bezrobociem.

Chcąc nie chcąc, Polska dołączyła do rosnącej grupy państw, w których zaczęło dominować przekonanie, że energia to towar jak każdy inny. Dotowanie zakładów energetycznych nie było domeną wyłącznie krajów socjalistycznych, ale w latach 90. każde państwo musiało samodzielnie, uwzględniając posiadane środki, określić metody dojścia do gospodarki rynkowej w sektorze wytwarzania energii.

Istotnym krokiem do urynkowienia branży były kontrakty długoterminowe, które zaczęto podpisywać w latach 1994-1998. Gwarantowały one sprzedaż energii po określonych cenach, co umożliwiło finansowanie modernizacji części krajowej energetyki wytwórczej i dostosowanie do wymagań ochrony środowiska.

Przyszłość energetyki należy do wielkich grup

Do połowy lat dwutysięcznych sprywatyzowano wiele elektrowni i elektrociepłowni (np. Elektrociepłownię Będzin, Elektrociepłownię Białystok, Elektrociepłownie Warszawskie oraz Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin).

Dwie spółki dystrybucji energii elektrycznej sprzedano zagranicznym inwestorom: Górnośląski Zakład Elektroenergetyczny – szwedzkiej Vattenfall (później spółka stała się częścią Grupy Tauron Polska Energia) oraz Stołeczny Zakład Energetyczny Warszawa – firmie niemieckiej RWE (później innogy, teraz E.ON).

Ustalono, że prywatyzacja niektórych przedsiębiorstw poprzedzona zostanie konsolidacją grup przedsiębiorstw wytwórczych i grup dystrybutorów energii elektrycznej oraz że prywatyzacja skonsolidowanych spółek nastąpi w latach 2004-2006.

Lata dwutysięczne to czas dużych grup energetycznych

W 2003 roku rozpoczęła działalność Grupa Energetyczna Enea, w skład której weszły: Energetyka Poznańska i Szczecińska, Zakłady Energetyczne Bydgoszcz i Gorzów Wielkopolski oraz Zielonogórskie Zakłady Elektroenergetyczne.

W 2004 roku zarejestrowano spółkę EnergiaPro Koncern Energetyczny, którą utworzono z zakładów energetycznych Jelenia Góra, Legnica, Wrocław, Wałbrzych oraz Opole.

Również w 2004 roku działalność rozpoczęła spółka Enion złożona z Zakładów Energetycznych z południowej Polski: Kraków, Częstochowa, Tarnów oraz Będzińskiego Zakładu Elektroenergetycznego i Beskidzkiej Energetyki.

W listopadzie 2008 roku nastąpiła pierwsza oferta publiczna grupy Enea. W listopadzie 2009 roku na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie zadebiutowała Polska Grupa Energetyczna, a rok później Tauron Polska Energia.

Jak opisaliśmy w poprzedniej części, w 1999 roku powstał Polski Koncern Naftowy Orlen SA. Początkowo koncentrował się na przetwórstwie i sprzedaży ropy naftowej i prowadzeniu sieci stacji benzynowych, ale z czasem rozwinął działania również w kierunku energetyki. Właśnie rozszerzenie portfolio uzasadniło zmianę nazwy i odjęcie skrótu PKN – koncern chciał podkreślić, że nie jest spółką naftową, ale koncernem multienergetycznym.

Polska energetyka dziś: nierozstrzygnięte dylematy

Jak dziś wygląda polska energetyka? Tak scharakteryzowało ją Ministerstwo Aktywów Państwowych w dokumencie „Transformacja sektora elektroenergetycznego w Polsce. Wydzielenie wytwórczych aktywów węglowych ze spółek z udziałem Skarbu Państwa” w 2021 roku.

W zdecydowanej większości polska energetyka opiera się na jednostkach zasilanych węglem kamiennym i – w mniejszym stopniu – węglem brunatnym.

Ponad 70 proc. mocy zainstalowanych w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym pochodzi sprzed 30 lat. Technologia jest dużo mniej efektywna, niż pozwala na to obecny stan techniki. Ponadto wykorzystywane technologie wymagają relatywnie częstych i kapitałochłonnych remontów.

Biorąc pod uwagę stan infrastruktury oraz rosnące zapotrzebowanie na energię elektryczną, potrzebne są wielomiliardowe inwestycje w nowe źródła wytwórcze. Transformacja systemu energetycznego musi zapewnić bezpieczeństwo energetyczne oraz efektywność ekonomiczną w perspektywie następnych dziesięcioleci, dlatego opiera się na źródłach nisko- i zeroemisyjnych.

Diagnozę opisaną przez poprzedni rząd podzielają politycy obecnej koalicji – nie ma natomiast zgody co do środków zaradczych. Upadł pomysł poprzedniej ekipy, który zakładał wydzielenie aktywów węglowych polskich spółek energetycznych do osobnego podmiotu. Przypomnijmy, że utworzenie NABE miało nastąpić w dwóch etapach.

W pierwszym Skarb Państwa miał wykupić od takich spółek Skarbu Państwa, jak PGE Polska Grupa Energetyczna, ENEA, TAURON Polska Energia oraz ENERGA, ich spółki zależne zajmujące się wytwarzaniem energii elektrycznej w konwencjonalnych elektrowniach węglowych.

W drugim etapie nabyte spółki (PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna, Tauron Wytwarzanie, Enea Wytwarzanie, Enea Elektrownia Połaniec oraz Energa Elektrownie Ostrołęka) miały wejść w skład PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna (GiEK).

Co w zamian? Można się spodziewać utworzenia odrębnych spółek odpowiedzialnych za dystrybucję energii elektrycznej, które miałaby funkcjonować w warunkach bardziej rynkowych. To jednak wciąż spekulacje, bo rząd nie przedstawił żadnych prawnych rozwiązań dotyczących powstania potencjalnych spółek dystrybucyjnych oraz dalszego zagospodarowania aktywów węglowych spółek energetycznych. Nie da się tego jednak odkładać w nieskończoność: odpowiednich działań wymaga Unia Europejska, a realizacja Zielonego Ładu nie będzie możliwa bez daleko idących mechanizmów usprawniających energetykę.

Czytaj też:
Ta modernizacja to jedno z największych wyzwań dla Polski. Będzie kosztowała 500 mld zł
Czytaj też:
Raport: Światowa rola lądowej energetyki wiatrowej

Źródło: Wprost